Czasami dobrze jest spojrzeć na rzeczy z dystansu. Choć realia potrafią zmienić wszystko nie do poznania, historia pozostaje nauczycielką życia i z jej lekcji nie warto się urywać. W nowym świecie, jaki przyszło nam dzielić z koronawirusem, wróciłem ostatnio do tekstu, który powstał przed rokiem. Tytuł nawiązuje do filmu Petera Weira „Rok niebezpiecznego życia”, obrazu z 1982 roku opowiadającego o burzliwych czasach Indonezji roku 1965.

 

Zimą 2020 roku, gdy w Polsce nie wprowadzono jeszcze pierwszych wirusowych obostrzeń, a nowa choroba wydawała się problemem, który pozostanie w Azji, można było wyciągać wnioski, jak przymusowa izolacja milionów ludzi wpływa na ich zachowania i jakie zmiany przynosi. W 2020 roku życie zdecydowanie przeniosło się zatem do internetu. Nie trzeba było ani wirtualnej rzeczywistości, ani rozszerzonej. Żadnych gogli wyświetlających przed oczami inny świat. Wszystko wyglądało tak samo jak wcześniej, tyle że działo się w sieci.

 

Powodem przeskoku był wirus. Strach przed zarażeniem zatrzymał ludzi w domach, życie towarzyskie zmarło. Władza oczywiście również ingerowała w codzienność obejmując wielomilionowe miasta, a nawet całe regiony kwarantanną. Nikt jednak nie był w stanie stwierdzić, czy blokada 56-mln populacji ma sens. Nigdzie indziej w historii nie zdecydowano się na taki krok. Nie można było mieć pewności, że ten środek zaradczy zadziała.

 

Znudzeni i osamotnieni ludzie zaczęli szukać rozrywki w internecie. Czasu mieli pod dostatkiem, potrzeba kontaktu z innymi nie gasła nawet w obliczu epidemii. Internet był idealny do tego, żeby robić coś razem, a przynajmniej mieć tego namiastkę. Zajęcia szkolne przeniosły się do cyber przestrzeni. Nauczyciele, tak jak przed wybuchem zarazy, codziennie rano rozpoczynali lekcje, ale teraz odbywały się one jako wideokonferencje. Była to ogromna ulga dla rodziców, ktorzy czuli ciężar każdego kolejnego dnia z zamkniętymi z powodu kwarantanny szkołami. Za kilka miesięcy przypadał przecież najważniejszy egzamin w życiu każdego człowieka. Odpowiednik matury, który decydował o przyszłości. Nie można się było do niego nie przygotować, bo bez dobrego wyniku nie było szans na karierę i bezpieczną finansowo przyszłość. I bez wirusa dzieci i ich rodziny żyły w napięciu przed egzaminem, na korepetycje szły wszystkie oszczędności. Z e-nauką sytuacja wracała do normy i można było nie martwić się przynajmniej o ten jeden aspekt życia.

 

Internetowe zajęcia trwały zatem w najlepsze. Zdarzało się, że sąsiedzi z dołu upominali tych z góry, żeby przestali podskakiwać, bo przez hałas nie mogli się uczyć. W odpowiedzi słyszano – bardzo przepraszamy, mamy właśnie WF, niedługo kończymy. Jeden z najbardziej popularnych filmików w mediach społecznościowych pokazywał nauczyciela pływania, który uczył kraula na kanapie. Co z tego, że nie było basenu i ani grama wody. Okazało się, że w domowych warunkach można z szafki/brzegu wybić się do wody/kanapy, machać rękami rozgarniając poduszki/fale i nawet zrobić nawrót na oparciu/drugim brzegu. Wszystko w sieci, na niby, ale bardzo na serio.

 

W lutym 2020 roku jeszcze nie wiedziano, że gaokao, czyli chińska matura, odbędzie się jedynie miesiąc później. Chińskie media cytowały między innymi wypowiedź pewnego 18-latka, który przygotowując się do egzaminu z historii stwierdził, że przez pandemię sam stał się częścią piszącego się właśnie nowego rozdziału świata i że to historia jego czasów równie dobrze mogłaby się znaleźć w podręcznikach.

 

Epidemia byla rajem dla wideo blogerów. Można było pokazywać wszystko, bo i tak zawsze znalazła się sporą grupa chętnych do oglądania. W sieci krążyły zdjęcia „dzieł sztuki”, które robiono z tego, co było pod ręką w domu. Myszka Miki z pestek słonecznika, robot Gundam z popularnej japońskiej kreskówki z klamerek do bielizny. Przenośna toaleta z pudełka na buty i dwóch worków na wypadek przerw w dostawach wody. Można było się uczyć i bawić. Strach mieszał się z uśmiechem w nowym cyfrowym tyglu.

 

Pewien mężczyzna, który w domowych warunkach transmitował maraton dookoła kuchennego stołu zyskał popularność dzień przed Walentynkami. Stwierdzono wówczas, że naprawdę nic nie stoi na przeszkodzie, żeby umawiać się na wirtualne randki na poważnie. Wspólna kolacja, spacer, drobny upominek i kwiaty stały się chwilowo niedostępnymi symbolami. W rzeczywistości najbardziej oblegane deptaki miast ziały pustką, na wystawach sklepów z biżuterią nie sposób było znaleźć ani jednego pierścionka z brylantem. Ba, nie było dosłownie niczego w oknie żadnego sklepu.

 

Robienie zakupów także zyskało nowe życie. E-handel przed epidemią miał się w kraju znakomicie i to właśnie tam ustanawiano rekord za rekordem w tempie internetowej sprzedaży, jednak strach przed wirusem komplikował sytuację. Zamówić towar kilkoma kliknięciami to jedno, ale ryzykować kontakt twarzą w twarz z kurierem, nawet jeśli byłoby się zasłoniętym najlepszą maseczką higieniczną, to już oznaczało wystawianie się na niepotrzebne niebezpieczeństwo. Podobnie sprawa miała się z dostawami jedzenia. Przed wirusem to właśnie firmy kurierskie specjalizujące się w gastronomii robiły największe pieniądze w branży nowych technologii. Wyceny startupów rosły dosłownie z tygodnia na tydzień, a najlepsi w trzy lata zyskiwali inwestorów z dziesiątkami miliardów dolarów. Nowa rzeczywistość wymaga nowych realiów. Do zamówień trzeba było przygotowywać specjalne formularze z podaną temperaturą kucharza, osoby odpowiedzialnej za zapakowanie potrawy oraz kuriera. Ponownie, oznaczało to ryzyko, którego można było uniknąć. Na przykład siedząc w internecie i patrząc, co robią inni.

 

Z perspektywy kilku kolejnych miesięcy wiadomo, że weryfikacji ulegli z czasem najwięksi gracze w branży IT. Gigant Alibaba w listopadzie musiał pogodzić się z zablokowaniem giełdowego debiutu (miał odbyć się na dwóch parkietach jednocześnie) firmy ze swojego portfolio odpowiedzialnej za mikropożyczki. Założyciel koncernu, Jack Ma pierwszy raz publicznie skrytykował chiński sektor finansowy i jak na razie usunął się w cień, żeby nie narażać władzy. Luckin Coffee, właściciel sieci kawiarni, który rzucił wyzwanie Starbucksowi w Chinach, okazał się za bardzo polegać na kreatywnej księgowości i w atmosferze skandalu opuścił amerykański Nasdaq. Serca klientów w Chinach podbił za to nowy model sprzedaży, grupowe zakupy w lokalnych społecznościach (Community Group Buying), który przyciąga obecnie miliardy dolarów nowych środków od funduszy inwestycyjnych.

 

Przez kilkanaście dni wydawało się, że wystarczy jedynie cierpliwość. Epidemia zbierze żniwo, wirus straci na sile w wyniku kolejnych mutacji, rząd przygotuje odpowiednie statystyki i przykładnie zwolni ze stanowisk tych, którzy nie zapobiegli chorobie na czas. Internet huczał od wzmożonego ruchu, przeciążone serwery na zmianę przerywały pracę, by po chwili odpoczynku wracać do formy. Pieniądze robiono na nowych, nieznanych wcześniej formach dystrybucji. Właściciele najpopularniejszych aplikacji z filmami wideo bili się o prawo do licencji najnowszych premier przewidzianych do kin. Filmów w tradycyjnej formie i tak by nikt nie obejrzał, a koszty produkcji musiały się jakoś zwrócić. Hity kupowano za setki milionów dolarów i udostępniano użytkownikom za darmo. Przeznaczenie stu milionów dolarów na jeden film zakrawało na szaleństwo, ale jeżeli można było w wyniku takiej akcji marketingowej pozyskać nawet 60 mln nowych użytkowników, wtedy gra stawała się warta świeczki. Niecałe półtora dolara za jedną parę oczu mogących chłonąć reklamy opłacało się bardziej niż w dotychczasowych, znacznie bardziej kosztownych modelach akwizycji.

Chińska kinematografia wygrała światowe rozdanie 2020 roku. To tamtejszy film zatytułowany „800” („Ośmiuset”) zarobił najwięcej. Szybko opanowana epidemia pozwoliła na otwarcie kin, gdy reszta świata przechodziła drugą fazę zachorowań.

Internetowa bonanza trwała do momentu, gdy nie okazało się, że wirus jest w stanie przenosić się między piętrami. Wcześniej wiadomo było, że roznosi go bezpośredni kontakt z zarażonym, ślina, dotknięcie klamki po chorym, ewentualnie kilkumetrowa bliskość. Teraz zagrożenie mogło trafić do nas przez kanalizację lub wentylację. Życie w internetowej pustelni przestało chronić przed epidemią i znowu trzeba było wymyślić coś nowego.

Ta opowieść brzmi jak science fiction, ale nie jest fikcją w najmniejszym stopniu. Każdy element wydarzył się naprawdę, jak łatwo się domyśleć w objętych epidemią nowego koronawirusa COVID-19 Chinach. Naukę kraula na kanapie opublikował dziennik z miasta Jinan, stolicy prowincji Szantung. Zakochani przesyłali sobie filmy z pierścionkami robionymi z papierków. Siejący postrach egzamin to gaokao na zakończenie chińskiego liceum. Podczas niego i bez wirusa czy kwarantanny ruch w miastach zamiera, żeby młodzież mogła bez przeszkód skupić się na pisaniu testów. Film „Zagubieni w Rosji” za 100 mln dolarów kupił Bytedance, chiński gigant IT i udostępnił na swojej platformie Douyin. Wreszcie między piętrami wirus przeniósł się w budynku Hong Mei na hongkońskim osiedlu Cheung Hong Estate. 62-letnia kobieta zaraziła się nim od 75-letniego sąsiada z piętra wyżej, który 30 stycznia został odnotowany jako dwunasty przypadek choroby w mieście. Roznoszenie nowego typu potwierdzono 10 lutego, cztery dni przed Walentynkami.

Przykłady nowych zachowań wywołanych strachem przed wirusem można by mnożyć. Epidemia wciąż trwa i trudno przewidzieć, czy szczytowy moment zachorowań jest jeszcze przed czy już za nami. Niezależnie od tego Chińczycy każdego dnia pokazują, jak kreatywnie można podchodzić do trudnych, a przede wszystkim bardzo niechcianych warunków. W społeczeństwie ogromnie przywiązanym do rytuałów, międzyludzkiej bliskości i powtarzalności to wszystko, czego wymaga odbywanie kwarantanny jest ogromnie niezgodne z przyzwyczajeniami oraz tradycją. Jedną z największych ofiar wirusa był chiński nowy rok. Na dwa dni przed jego nadejściem zamknięto miasto Wuhan i jego okolice i to na tym terenie-epicentrum zachorowań wprowadzono warunki zbliżone do domowego aresztu dla 56 mln mieszkańców. Unieruchomione w domach miliony Chińczyków nie mogły na masową skalę przemieszczać się do rodzinnych stron, a ci, którzy do rodzin wyjechali wcześniej, zostali odcięci od transportu i możliwości powrotu do miast i swojej pracy.

 

Skutki epidemii mogą być o wiele bardziej poważne niż wszystkim się wydaje. Nie wszystkich możemy być świadomi nawet po roku funkcjonowania w nowych realiach. Społeczeństwo zniesie wiele, zarówno ze strony ewentualnych błędów władz, jak i ze strony samego wirusa. Władze można jednak usprawnić, a lek wynaleźć, natomiast to, co zadzieje się w głowach internetowych pustelników, może przynieść zmiany, których się nie spodziewamy. Bowiem co jeśli nawet po ustaniu epidemii życie naprawdę przeniesie się do internetu i tam zostanie?

24 lutego 2020 roku w Chinach obchodzono tak zwany „dzień, w którym smok podnosi głowę”, w oryginale „long tai tou”. W tamtejszym kalendarzu przypada on drugiego dnia drugiego księżycowego miesiąca. Chińczycy wierzą, że od tego dnia wszystko w nowym roku rozpoczyna się na nowo. Zgodnie z tradycją idzie się wtedy do fryzjera, a takie smocze strzyżenie przynosi szczęście. Wcześniej, przez cały pierwszy miesiąc po nowym roku skracanie włosów oznacza pecha.

 

Te z pozoru błahe z naszego punktu widzenia przesądy dla Chińczyków mają ogromne znaczenie. Przed rokiem 24 lutego dla miasta Wuhan oznaczało rozpoczęcie drugiego miesiąca kwarantanny, coraz większe braki żywności, dalsze utrudnienia w transporcie i codziennych sprawach, ale w skali całego kraju malejącą liczbę nowych przypadków koronawirusa. W 2021 dzień smoka wypadnie później (księżycowy kalendarz jest ruchomy), bo 14 marca. Jaki wówczas będzie świat i w jaki sposób uzależniony od wirusa? To niedaleka przyszłość, ale spróbujmy pomyśleć, co zmienił się w naszych życiach przez następne 12 miesięcy. Te poprzednie pokazały, że nowości może być bez liku.

 

rafał tomański

Dyrektor Działu Chin i Azji Wschodniej. Dziennikarz, japonista, autor książek o Japonii i obu Koreach. Pracował w Pekinie jako korespondent PAP na Azję. Wielokrotnie relacjonował międzynarodowe szczyty w tamtym regionie dla polskich mediów, m.in. G20 w Hangzhou w 2016 r. i Osace w 2019, czy drugi szczyt Trump-Kim w Hanoi w 2019 roku.

Od czerwca 2020 roku prowadzi prowadzi „Środek od środka”, cykl nagrań przybliżających azjatycką historię, kulturę, literaturę i życie codzienne na rozmaitych platformach społecznościowych.